Dom modlitwy w Józefowie

W tym miejscu znajdował się prywatny dom modlitwy, fot. Rita Miernik
Zatrzymałam moją nubisię nieopodal numeru 5. Józefów to urocze miejsce, zwłaszcza wtedy, na początku października, kiedy jesień nosiła znamiona tej słynnej, polskiej, złotej. Wysiadłam bez przekonania z auta, bo nie mam jeszcze śmiałości w fotografowaniu i zagadywaniu. Poza tym ostrożnie podchodzę do tematów okołożydowskich, gdy jestem sama w trasie. Doświadczenie każe mi zachowywać rezerwę.
Świdermajer to określenie specyficznego rodzaju architektury drewnianej, stosowany głównie w budownictwie letniskowym. To takie lekkie, misternie zdobione, strzeliste wille budowane z myślą o ciepłych miesięcy. W okolicy Otwocka, Falenicy jest ich mnóstwo. Do rozwoju tego stylu w dużej mierze przyczyniła się społeczność żydowska, która była w tamtych rejonach bardzo liczna i dochodziła do 50% wszystkich mieszkańców.
Fajne są te świdermajery! Przywodzą mi na myśl wakacje u cioci. W takim rozkosznie swojskim klimacie z familiadą, zupą owocową i spaniem pod kiczowatymi kocami z wielkim tygrysem.
Przed domem, na plastikowych krzesełkach siedziała babcia z wnuczką. Rozmawiały beztrosko. Czaiłam się z wielkim aparatem, próbując udawać, że jestem tu przypadkiem. Starsza pani zagadnęła mnie miło i pozwoliła rozejrzeć się wokół posesji. Wskazała mi też dwie kobiety, które siedziały skulone w podwórku, a które mogłyby mi powiedzieć nieco więcej na temat tego miejsca. Panie wiedziały, że żyli tam Żydzi, że pod piątką znajdował się prywatny dom modlitwy.
Ten rodzaj zabudowy wydaje mi się bardzo ciekawy i warty utrwalenia poprzez roztoczenie nad nim szczególnej opieki konserwatorskiej. Tymczasem z elitarnych domów letniskowych i ośrodków uzdrowiskowych, po II WŚ świdermajery stały się mieszkaniami socjalnymi, co jest moim zdaniem rozwiązaniem skrajnie nietrafionym. Te unikalne budynki ulegają coraz dalszemu niszczeniu, a dla mieszkańców tych budynków, funkcjonowanie było i jest do dziś bardzo trudne, gdyż gros budynków nie posiadało kanalizacji, ogrzewania, bieżącej wody.
Jedna z mieszkanek okolicznych świdermajerów, opowiedziała mi o absurdzie, do jakiego miały doprowadzić restrykcje związane ze statusem zabytku. Otóż z uwagi na brak ogrzewania w budynkach, osoby zamieszkujące lokale socjalne radziły sobie, ogrzewając pomieszczenia „cygankami”, „kozami” i innymi, małymi piecykami o śmiesznych, potocznych nazwach. W chłodne miesiące roku w wielu świderkach hula wiatr, gdyż ich konstrukcja jest lekka i absolutnie niedostosowana do całorocznego użytku.
Do akcji wkroczył konserwator zabytków, który nakazał stosowanie ogrzewania gazowego, co wydaje mi się absolutnie zrozumiałe – wszak drewniane domy i kociołki z żywym ogniem, to nie jest najlepsze połączenie. Zatem, aby chronić zabytki, wprowadził tego rodzaju restrykcję. Cóż z tego, kiedy taki rodzaj ogrzewania jest poza zasięgiem finansowym mieszkańców tych budynków. Konserwator zapomniał, że swoje wymagania kieruje do osób, które znajdują się z różnych przyczyn w ciężkiej sytuacji życiowej. Jak to rozwiązano? Nie wiem. Wiem tyle, że ochrona zabytków w Polsce bywa szalona, a w naszym kraju znajduje się ogromna ilość niesamowicie ciekawych miejsc, które z niezrozumiałych dla mnie powodów, są skazane na niszczenie i zapomnienie.
Obecnie na do rejestru zabytków wpisano mniej niż połowę z 400 przetrwałych świdermajerów.